czwartek, 7 listopada 2013

DIY - nawijarka

Zapragnęłam tkania delikatniejszych materiałów. Dawno temu zamówiłam płochę o gęstości 20 szczelin na cal (czyli 2,5 cm). Kiedy ją kupowałam, wydawało mi się, że będzie za gęsta do czegokolwiek, co chciałabym utkać, a okazało się, że jeszcze ją zagęszczam do 30 żeby uzyskać zbalansowaną tkaninę z cienkiej bawełny i lnu.
Przy takiej pracy nawijarka do cewek staje się nieodzowna. Po spaleniu silniczka mężowej wkrętarki następna w kolejce była wiertarka udarowa, więc trzeba było znaleźć inne rozwiązanie. I tu znowu przydała się myśl techniczna mojego zdolnego męża. Znalazł w piwnicy sklejkę, regulator obrotów, wtyczkę z kablem oraz zepsuty silniczek od "niewiadomoczego". Silniczek naprawił lutując mu zwoje i z tych wszystkich elementów stworzył nawijarkę! Sprawdza się doskonale, chodzi cichutko.

Technika nawijania przędzy jest istotna.
Cewka z nawojem powinna się zmieścić w czółenku i swobodnie obracać, nie może być więc za gruba. 
Jeżeli nić będzie nawinięta za blisko końców cewki, w trakcie pracy będzie z niej zjeżdżać, rozwijać się i blokować.
Dobrze jest zadbać o prawidłowe napięcie nitki. Za luźno prowadzona (miękki nawój) będzie się zsuwać, za mocno naprężona wrzyna się i zrywa.Najlepiej jest unieruchomić motek czy nawój, z ktorego idzie nitka tak, żeby nie podskakiwał i uniknąć w ten sposób zmiennego naprężenia.
Mój sposób to nawinięcie zgrubienia z jednego końca, potem z drugiego, a następnie wypełnienie środka pomiędzy nimi. Tak nawinięta nić rozwija się swobodnie z czółenka i nie blokuje się podczas tkania.. 
rzut oka z góry
a tu urządzenie w trakcie testów...

10 komentarzy:

  1. Rewelacja. Rzeczywiście przy cienkiej przędzy takie urządzenie to super sprawa. Anioł nie mąż :-).
    Śliczny niebieski. Len?

    OdpowiedzUsuń
  2. Anioł jak nic :-), i jaki zdolny!
    Tak, ten niebieski to len, na żywo okazał się jeszcze ładniejszy niż na zdjęciu. Mam go sporo, więc pewnie jeszcze nie raz się tu pokaże.

    OdpowiedzUsuń
  3. To jest coś ! Takie układy to ja bardzo, bardzo lubię. Gratuluję współpracy :)
    Ja, używam kołowrotka i im dłużej z tego rozwiązania korzystam, tym jestem bardziej pod wrażeniem. Okazuje się, że kołowrotkowe przełożenia pomagają mi właściwie nawijać wełnę w zależności od jej grubości. Wełna mi się nie zsuwa, ale kiedy czółenko szybko przelatywało przez przesmyk, zdażało się, że papierowa cewka zahaczała o wydrążenia przy mocowaniu wewnętrzenego pręcika. Założyłam więc po dwóch stronach małe podkładki i pozbyłam problemu na wieki :)
    A drobne płochy to ja uwielbiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)! Taka współpraca jest bardzo potrzebna, zwłaszcza u nas (czyt. w Polsce), gdzie na razie dostęp do tkackich gadżetów jeszcze ograniczony, a półka cenowa wysoka. Ciągle się dzieje coś, co wymaga uruchomienia naszej kreatywności i można sobie komfort pracy poprawić tak jak na przykład z Twoimi cewkami .
      Gdybym miała kołowrotek to też by mi nawijarka nie była potrzebna, myśle, że kiedyś będę miała...
      Też już gęste płochy polubiłam - dla Ciebie drobne to jakie?

      Usuń
  4. O matko i córko :) Użyłam tylu trudnych słów, a walnęłam byka w "zdarzyło się". Wybacz mnie "gupiej" Niestety, takie incydenty dotykają mnie bardzo często. Nie będę zrzucać, wiesz na co. Za mało czytam po prostu po polsku, a jak wiemy, przy tej przypadłości praktyka czyni mistrzem.

    Oczywiście, to naturalne, że bez nawijarki daleko zajechać nie można. I całkowicie rozumiem, że kołowotek nie musi stać w każdym domu, choć zachęcam, bo jestem przekonana, że kto jak kto, ale Ty będziesz nim zachwycona :)
    A co do cen i akcesoriów. To prawda, że tu o nie łatwiej, ale niewiele osób może pozwolić sobie na nowe. I kreatywność kwitnie jak ta lala. Myślę, że to dobrze. Uwielbiam używać przedmiotów wykonanych przez mojego M. Teraz namawiam go do wykonania "tension box'a" Ciągnie mnie do takich płoch powyżej 50 szczelin na cal i nie wyobrażam sobie osnuwania krosien bez takiej pomocy. Snucie na ramie to strasznie dużo pracy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No co Ty, wszystko zrozumiałam, nie chciałam Cię poprawiać! Dla mnie terminologia tkacka po polsku brzmi twardo i obco, więc te "drobne" wyglądają nawet lepiej niż "gęste", z czystej ciekawości pytałam jaka gęstość. Nie wiedziałam nawet że są powyżej 50, myslałam, że się kończy na 30. Z czego one są takie cienkie i wytrzymałe??

      Tension box - a wiesz, że po polsku to "snowarka taśmowa"? - brzmi okropnie :). Masz wał nadawczy z tymi uszami, czy Twoj M takie coś też potrafi sam zrobić?! Zdolni ci nasi panowie, nie ma co!

      Usuń
  5. Nie, nie... napisałam o "drobności" płochy bez poczucia, że zrobiłam coś nie tak. I Twojego komentarza nie odebrałam jak uwagi :)
    Gęste płochy spotkałam na jednym z kiermaszy tu, we Francji. Wzięłam wizytówkę, ale jak potrzebna, to niewidoczna. Wyglądały jak stalowe. Pani mówiła, że do jedwabiu, ale zabić się nie dam, bo mówiła dużo i w swoim języku .
    Mówisz " snowarka taśmowa" ... wbiło mnie w krzesło. Dobrze wiedzieć, ale chyba nie odważę się użyć :)
    Na moim wale nadawczym są nawiercone dziurki na kołeczki. Wystarczy je tylko wkleić. Oczywiście te orygianle zagnięły, ale to akurat najmniejszy kłopot. Faceci są wspaniali!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Płocha do tkania jedwabiu, no no. Widziałam w Łodzi w muzeum mechaniczne krosna osnute jakimś tworzywem sztucznym cienkim jak włos, to dopiero jest robota! A jakie wpi mają te przędze, które ostatnio u siebie pokazywałaś?
      Też się kiedyś przymierzałam do tension boxa, ale to chyba przy kolejnych krosnach...

      Usuń
    2. Wiesz, teraz jak sobie myślę o tej płosze to tracę pewność. We Francji najczęściej używa się do określenia gęstości płochy systemu metrycznego i może Pani powiedziała 50, ale miała na myśli 50/100 zaś ja 50/2,54 :)
      Na pewno będę miała okazję sprawdzić. W każdym razie liczę na to, jak na to, że uda mi się odwiedzić miejsce magiczne, gdzie do dziś tka się na jedwabiu. Tu, próbeczka http://www.youtube.com/watch?v=697tiz-oHX0
      Najgrubsza nitka ma 36wpi :)

      Usuń
    3. Dzieki za link - to na pewno jest miejsce magiczne. Klimat pracowni podobny trochę do warszawskiej manufaktury, tyle że u nas tka się na siedzący, a tam panie pracują na stojaka. A efekty - ZACHWYCAJĄCE! Już Ci zazdroszczę takich wycieczkowych planów :)
      Mówisz, że najgrubsza ma 36 wpi? Straszny z niej grubas ;)

      Usuń

Pozdrawiam odwiedzających i dziękuję za pozostawione komentarze